Listopadowe szczęście


Budzik w komórce odzywa się jak co wtorek o 5 rano... Nie mam z tym jednak większych problemów. Dzwoni, to po prostu trzeba wstać. Później poranna toaleta, potrójne espresso i można usiąść do brewiarza. "Panie otwórz wargi moje, a usta moje będą głosić Twoją chwałę". I tak rozpoczyna się kolejny dzień mojego życia. Listopadowy wtorek. Jednak coś mi tutaj nie pasuje. Bo gdy wychodzę przed 6 rano do Kościoła, to nie ubieram na siebie ciepłego płaszcza i nie wdziewam wełnianej czapki na głowę. Bo bym się niemiłosiernie spocił. Na zewnątrz bowiem jest ok. 10 stopni ciepła. W listopadzie! O 6 rano!!! 

Tak się zaczyna nasza dzisiejsza opowieść.

Ja kocham listopad. Jest to najlepszy miesiąc ciągu w całego roku. Jednak do tej pory moje pozytywne podejście do jedenastego miesiąca było związane z moimi urodzinami. Teraz się to zmieniło. Listopad najlepszym miesiącem rowerowy!

Dlaczego tak sądzę? To trzeba dokończyć moją opowieść.

Rzeczywiście, nie jest to zbyt normalna temperatura jak na listopadowy poranek. Ale za to daje nadzieję na kolejny piękny dzień. Dla mnie szczególnie. Bo wtorki mam wolne, mogę gdzieś pojechać. Mogę zabrać rower. Mogę oddać się pasji. Taki ciąg myśli pojawił mi się w głowie zaraz po wyjściu na świeże powietrze w ten wspominany dzisiaj listopadowy wtorek. I już cały się trzęsłem z radości. I już nie mogłem się doczekać. No ale spokojnie. Trzeba iść do Kościoła, przygotować wszystko do Mszy, trochę pospowiadać, przygotowaną Mszę odprawić i można jechać. Tak właśnie zrobiłem. A później pojechałem. Do mojej ukochanej Nysy, do rodziców w odwiedziny. Oczywiście z rowerem w samochodowym bagażniku. 

W domu po przywitaniu i rozmowie z mamą szybko coś zjadłem, pochwaliłem pogodę, że tak ciepło, że nie wiej wiatr, choć po drodze mocno targał samochodem (co się okazało zbyt szybkim chwaleniem). Wdziałem kolarskie ciuchy (krótkie spodenki w listopadzie zawsze robią wrażenie, zwłaszcza jak się je ubiera na zewnątrz a nie na trenażer) i już pędziłem na rowerze. I tak jak nie wiało w chwili chwalenia pogody, tak jak przejechałem może z 5 km zaczęło wiać. I to dość mocno. Ale co tam. Przecież jest listopad. Jest 20 stopni ciepła. Jest słońce na niebie. Są krótkie spodenki na d..., przepraszam, na pupie. To lekka wichura ma mnie powstrzymać? 

Planowałem pojeździć 2 godziny. Tak sobie wymyśliłem, że po raz pierwszy w życiu spróbuję zrobić roztrenowanie. Zacząłem zmniejszać intensywność treningów by w końcu na kilka dni z nich totalnie zrezygnować, i te dwie godzinki wydawały mi się idealne w tym planie. Oczywiście nic z tego nie wyszło. Z zaplanowanych 2 godzin wyszło prawie 4. I prawie 1000 m. przewyższenia. Ale nie żałuję. Po prostu roztrenowanie zrobię później. A taki listopadowy dzień trzeba wykorzystać. Nie wolno marnować takich prezentów od Pana Boga.


Trasa wiodła oczywiście po pograniczu polsko-czeskim. Kocham te moje góreczki. A przy takiej pogodzie i takich widokach to jeszcze bardziej. Polecam wszystkim kolarzom tereny na południe od Nysy. W promieniu 50 km mamy do dyspozycji i trochę płaskich tras, dużo górek ze sztywnymi, krótkimi podjazdami, a także długie podjazdy na już wysokie góry (choćby na Pradziada). A jesienne widoki, te wszystkie drzewa, które przybrały złoto-czerwone barwy sprawiają, że kompletnie nie zwraca się uwagi na zmęczenie...

*Dla zainteresowanych trasa na stravie

Listopad to najpiękniejszy miesiąc. Dla mnie oczywiście. I po takim pięknym wtorku jestem o tym jeszcze mocniej przekonany. Do kiedy utrzyma się taka pogoda? Nie wiem. I w sumie to nie ważne. Bo jak człowiek chce to i się zachwyci padającym deszczem ;)




















Komentarze

Popularne posty