Kolarskie skarpety rządzą – czyli o wyjeździe do Chorwacji
Niektórzy nie potrafią docenić ważnej
roli skarpet w kolarstwie. Pewnie większość z Was nie widzi w tym nic istotnego.
Ale jest jednak inaczej. W każdym razie dla mnie. Dobre skarpety to bardzo ważna
rzecz. A jeśli do tego są ciekawe, kolorowe, to już w ogóle super sprawa.
Dlaczego o tym piszę? Przecież miało być o zagranicznej wojaży rowerowej a nie
o jakiś tam skarpetach. Otóż moja kolarska przygoda w Chorwacji właśnie od skarpet
się zaczęła! Zacznijmy jednak od początku.

Na miejsce dotarliśmy rano. I od razu
poszliśmy się wyspać, by po południu móc odbyć pierwszą przejażdżkę. I wtedy
też zaczął się temat, który naznaczył cały nasz wyjazd – skarpety kolarskie. Ja
jestem ich zagorzałym zwolennikiem. Po prostu je uwielbiam. Nie tylko pod
względem niesamowitej wygody (a takimi w moim odczuciu są) ale też z powody
estetyki. Natomiast Maciek kompletnie tego nie rozumie. Jeździł w skarpetach do
biegania. Normalnie jakaś profanacja ;) I tak zaczęła się nasza wielodniowa dyskusja
skarpetkowa. Po prostu zderzyły się dwie filozofie skarpetkowe. Zażarta
rozmowa, wiele argumentów ale i tak nie udało mi się Macieja do kolarskich skarpet
przekonać… A tak przy okazji wielkiej dyskusji, udało się tez trochę na rowerze
pojeździć :)
Tak teraz mówiąc serio, skarpety ważna
sprawa, ale wyjazd ważniejszy. Bo to było coś wspaniałego. Jak już pisałem wyżej,
miejsce na wyjazd wybraliśmy, całkowicie przypadkiem. Ale w końcu przypadek do
Boża logika, więc było naprawdę niesamowicie. Przede wszystkim to, że byliśmy
nad samym morzem, do którego przylegały stoki gór, mających ponad tysiąc metrów
wysokości. A o to nam od samego początku chodziło. Żeby było co podjeżdżać. I
rzeczywiście było. Przez siedem dni zrobiłem ponad 10 tys. metrów
przewyższenia, kilka naprawdę długich i wymagających podjazdów. A to wszystko przy
wprost cudownych okolicznościach przyrody. Po jak inaczej określić to, że człowiek
wjeżdża po górę i ciągle widzi przy tym morze? Albo, że temperatura utrzymuje
się ciągle w okolicy 10 stopni, a przez kilka dni była nawet wyższa o 5 czy nawet
6 stopni? Lub jak człowiek jedzie wzdłuż morskiego wybrzeża po wijących się niczym
wąż drogach wbitych w skalne urwiska, by za kilka kilometrów znaleźć się w całkowicie
górskiej krainie? Trudno to wszystko opisywać. Bo chyba nie jest się w stanie
oddać tego wszystkiego, co człowiek w tym czasie zakosztował. Gdy jechałem te
wszystkie kilometry, to szczerze mówiąc kompletnie nie zwracałem uwagę na
licznik rowerowy. Moje oczy były skupione na tych przepięknych widokach. Po
prostu chłonąłem je całym sobą. Jakbym ładował akumulatory na kolejne dni,
tygodnie czy miesiące… Nawet te wszystkie, często bardzo ciężkie podjazdy, były
naszpikowane takim ładunkiem piękna, że pokonywało się je z wielka
przyjemnością. Pozwólcie, że nie będę już więcej o tym pisał. Niech zdjęcia dopowiedzą
resztę…
Wyjazd do Chorwacji był spełnianie mojego marzenia. I takim znakiem, że jak coś się bardzo chce, to naprawdę można to zrealizować. Nie bójmy się marzyć. Nie bójmy się te marzenia spełniać! O tym wyjeździe mógłbym pisać naprawdę bardzo wiele. Ale nie chcę Was zamęczać. Niech to niedopowiedzenie będzie zachętą dla Was, by samemu wyruszyć w drogę i tego wszystkiego zakosztować. Naprawdę warto!
PS Dzisiaj dużo zdjęć - ale to i tak niewielka część wszystkich, które zrobiłem, zapraszam do oglądania!
Jak to sam kiedyś powiedziałeś pogoda na rower jest zawsze... ale można ją sprawdzić.. tak pro forma.. http://www.goodtocycle.com/#/
OdpowiedzUsuńZdjęcia naprawdę przepiekne:-) sama byłam w Chorwacji 5 razy i za każdym razem inaczej przeżywałam każdy mój pobyt tam. Najbardziej podobają mi się tamtejsze góry, ale morze też, choć nie jestem zwolenniczką pływania, to jednak samo wpatrywanie się w wodę cieszyło oko. Zdecydowanie wolę góry;-)))
OdpowiedzUsuń