Dzień wolny? To tylko w góry :)




To zdanie pojawiło się w mojej głowie wczoraj. Ostatni tydzień był obfitujący w wydarzenia. Pierwsza komunia w parafii, weekend majowy, próby przed bierzmowaniem, no i same bierzmowanie. A była jeszcze rocznica, odwiedziny chorych itd. Dlatego z wielkim wytęsknieniem wyczekiwałem poniedziałku. W moim umyśle jawił się on jako czas, kiedy będzie można trochę oderwać się od codzienności. Po prostu odpocząć. Nie planowałem, co takiego w ten wolny dzień będę robił. Aż do wczoraj. Bo jak już ten wyczekiwany moment był na wyciągnięcie ręki, należało się zastanowić, jak go przeżyć. Można na przykład cały dzień przeleżeć w łóżku. Nie, żartuję! To nie dla mnie. Od razu pomyślałem – dzień wolny? To tylko w góry!




Moje poniedziałki, to już pewien rytuał. Rano należy się spakować, zebrać cały rowerowy ekwipunek, rower wpakować do samochodu i ruszyć w drogę. I tak, dzisiejsza droga powiodła mnie do Pokrzywnej. Na cel obrałem sobie Pradziada. Trasę już dobrze znałem, w końcu udało się go w zeszłym roku zdobyć na rowerze (o czym zresztą na blogu pisałem Czeskie drogi cz. 2 - Pradziad). Jednak dzisiejszą trasę trochę zmodyfikowałem dodając jeszcze jeden podjazd pod Rejviz – tak na dobrą rozgrzewkę.

Samej trasy opisywać nie będę, odsyłam do wcześniejszego postu o Pradziadzie. Zmieniał się tylko pora roku. Wtedy była piękna jesień, dzisiaj wiosna w rozkwicie (choć na samym szczycie jeszcze gdzieniegdzie leżał śnieg). No i jeszcze ja się zmieniłem. Większe doświadczenie w jeździe po górach, lepsza noga i kondycja (wyniki w porównaniu do ostatniego wyjazdu się poprawiły, co oczywiście bardzo cieszy).

Napiszę natomiast o tym, co było w tym dzisiejszym wyjeździe najważniejsze. O odpoczynku. Oczywiście fizycznie nie odpocząłem. Wręcz odwrotnie. Jestem zmęczony. Nawet pisząc te słowa, muszę co chwilę się poprawiać, bo nie wciskam właściwych klawiszy… Z góry przepraszam za wszystkie błędy. Ale mimo tego, czuję się jak nowo narodzony. Te godziny spędzone dzisiaj na rowerze, mimo hektolitrów wylanego potu, dały mi czas. Wszystko można wtedy sobie w głowie poukładać. I nic w tym nie przeszkadza, bo jest się samemu…Tego właśnie potrzebowałem. A te wszystkie piękne widoki i krajobrazy, radość z pokonania takiej trasy, forma, którą dzięki temu się zyska, to takie super bonusy. Po prostu żyć, nie umierać!

Każdy z nas potrzebuje takiego czasu dla siebie. Bo jeśli sami o siebie nie zadbamy, nikt tego nie zrobi… Dlatego starajmy się szukać takich miejsc, takiego czasu i sposobu, by móc go poświęcić dla siebie, na swoje sprawy, na odpoczynek. A wtedy powrócimy do codziennego życia pełni nowej energii, pomysłów i chęci do życia. Amen!






















Komentarze

  1. Szczęść Boże,
    Największe przeżycie to ściganie się z samym sobą, albo pokonywanie własnej słabości. Każdy z nas robi to we właściwej proporcji do swoich możliwości. Sądzę, że na rowerze można "dotknąć" bezpośrednio tego uczucia. Jest pot na podjeździe i szybkość na zjeździe.
    Z Bogiem

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty