Nie ma to jak góry…



Może z tym tytułem nie każdy się zgodzi. Ktoś kocha morze, inny Mazury, a jeszcze inny siedzenie w domu przed telewizorem. Rozumiem to wszystko, no może poza tym siedzeniem przed tv. Podobnie jest i w kolarstwie. Ktoś może bardziej lubić jeździć po płaskim terenie. Bo przecież górki są takie nie fajne. I w ogóle można się na nich spocić. I zmęczyć... To też rozumiem.  Nawet sam tak kiedyś myślałem. Przy układaniu rowerowej trasy, zawsze dbałem o to, by na niej było jak najmniej podjazdów. Każdą górkę traktowałem, jak przeszkodę, wroga. Było tak do czasu, aż pojechałem na rowerze w góry…

Odkryłem wtedy, że to wszystko, co do tej pory myślałem o podjazdach jest błędne. Uważałem, że na górkach można się spocić i za bardzo zmęczyć. I to było błędne. Bo nie tylko spocić – to jest za mało powiedziane. Pot na górskich podjazdach leje się strumieniami… Zmęczyć – w górach dopiero odkryłem, co to znaczy zmęczenie i ból… Ale przede wszystkim odkryłem, że zdobywanie kolejnych górskich przełęczy, szczytów jest piękne. Mimo potu, zmęczenia i bólu. Coś niesamowitego jest w tym, że człowiek potrafi pokonywać własne słabości i ograniczenia, że na przekór wszystkiemu zdobywa kolejny szczyt w swoim życiu. A przecież, oprócz rowerowej wymowy, ma to bardzo mocny, wręcz symboliczny charakter. Jeśli potrafię wjechać na rowerze na górę, która wydawał się czymś nie do zdobycia, to mogę pokonać swoje własne słabości, lęki i kompleksy. Wystarczy tylko chcieć… Oprócz tego, nie na darmo ktoś powiedział, że w górach jest się bliżej Pana Boga. Każdy kto chodzi/jeździ po górach, wie o czym teraz piszę…


Ok, trochę się rozpisałem. Pewnie zastanawiać się skąd u mnie takie przemyślenia. Jak nie trudno zgadnąć, musiałem być ostatnio w górach. Rzeczywiście tak było, wolny dzień wykorzystałem na rowerowy wypad w czeskie góry, choć nie takie były plany…
Przez weekend, mimo dość wielu obowiązków, udało się znaleźć czas na dość poważne kolarskie rundy. I tak w sobotę trasa ponad 100 km, a w niedzielę ponad 70 km – łącznie 180 km. Dość sporo i było to czuć w nogach. Dlatego, gdy obudziłem się w poniedziałkowy poranek, nie myślałem w ogóle o jakiejkolwiek rowerowe wyprawie. Pogoda też była dość niepewna (zresztą przez cały weekend nie rozpieszczała). Jednak, gdy sobie pomyślałem, że pojadę do domu, a tam będzie pięknie świecić słońce, to na pewno będę żałował, że nie mam ze sobą roweru. I to przeważyło! W końcu, jak nie będę miał sił i ochoty, to nie będę musiał nigdzie jechać. Po przyjeździe dość długo nie mogłem się zebrać. Pogoda była jeszcze gorsza niż w Kluczborku, dodatkowo, z tego wszystkiego nie zapakowałem cieplejszych rowerowych ciuchów. Ale w końcu się zebrałem. I nie żałuję!

Na początku planowałem pokręcić się po okolicy, jakieś 50 km, nie więcej. Ale w miarę wykręcania kolejnych metrów zacząłem chcieć coraz więcej. Chłód przestał tak doskwierać,  nogi się rozkręciły, a ja, jakoś tak podświadomie, kierowałem się w stronę czeskiej granicy. Nie obejrzałem się, a już mknąłem czeskim asfaltem. Nie chciałem wjeżdżać w góry, raczej w głowie pojawiła się myśl, by tylko obok nich przemknąć. Ale jak zobaczyłem znak „Rejviz - 6 km” skręciłem… I okazało się to strzałem w dziesiątkę. Bo w tej samej chwili, zza chmur wyszło słońce, a droga stanęła dęba (dosłownie, płaska do tej pory droga nagle zaczęła się wić ostro pod górę, na liczniku pokazywało mi ciągle 10-11%). Nogi bolały, pot się lał, ale to się w tej chwili w ogóle nie liczyło… Każdy metr w górę odsłaniał przede mną piękno świata, te wszystkie bajeczne widoki… W każdym razie, góry na nowo odsłoniły przede mną swoją magię. Po zdobyciu szczytu pozostał tylko zjazd na dół (okazało się to niezwykle ciężkie, gdyż temperatura przy takim pędzie powietrza spadał do kilku stopni), 30 km pedałowania i już byłem w domu. Wyjazd pierwsza klasa!


Morał z wczorajszego wyjazdu – daj się ponieść nogą, a zawsze odkryjesz coś wspaniałego! I na tym zakończmy. Do następnej przygody!



















Komentarze

  1. Brawo Ty Pawle, zamieszczaj tutaj mapki z Endo bo nie chce mi się latać tam, aby zobaczyć trasę podczas czytania tutaj :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczęść Boże,
    Wspaniale! Szkoda, że nie jestem trochę młodszy. Też się "wspinam", ale na znacznie łagodniejsze i krótsze podjazdy.Pozdrawiam - Grzegorz z Piły

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty