Góry


Czasami jest tak, że gonitwa za obranymi celami przesłania nam to, co jest najważniejsze. W sporcie też tak może być (zresztą ta zasada dotyczy chyba wszelkich dziedzin życia). Obierając sobie kolejne cele (przejdę 100 km w jakimś tam czasie, wykręcę odpowiednią moc, zrobię tyle, a tyle przewyższeń itp.) możemy zatracić to, co jest w sporcie (w życiu) jest najpiękniejsze. Każdemu to grozi, mnie również. I tak wczoraj na tym się złapałem...

Jak zwykle w poniedziałek, postanowiłem wykorzystać wolny dzień na kolejna rowerową przygodę. I nie wiem co mnie naszło, ale zamiast zapakować do samochodu rower szosowy, wziąłem ze sobą rower górski (ostatnio totalnie zaniedbany). I postanowiłem trochę pojeździć po górach. Dlatego kierunkiem wyjazdu została Biskupia Kopa. Góra bardzo dobrze mi znana, wielokrotnie zdobywana, także na rowerze. Czemu taki wybór? Naprawdę nie wiem... Jestem kolarzem szosowym, to kocham, ale każdej miłości należy się nieraz odpoczynek, dlatego kolarstwo górskie jest dobrą odmianą. No wiec tak postanowiłem i to muszę to zrobić. Choć, przyznam się Wam, trochę bałem się o pogodę. Niby prognoza była super, ale rano w Kluczborku było dość ponuro... A jak dojechałem do Opola, to zrobiło się biało... (mgła gęsta jak jakaś śmietana). Na szczęść, gdy dotarłem do Prudnika już pięknie ?świeciło słońce. W czasie drogi planowałem jak by tu jechać. Która drogą wjechać na szczyt? Od polskiej czy może czeskiej? A może wjechać kilkakrotnie? Może zrobić ileś tam metrów przewyższeń? No i ile w końcu uda się wykręcić kilometrów? Ot, takie miałem problemy w samochodzie do przemyślenia. Ale Pan Bóg postanowił mnie wczoraj sprowadzić do parteru... i pokazać co tak naprawdę jest ważne...

Bo w tych wszystkich moich planach zapomniałem, że to wszystko co zaprzątało moja głowę jest mało ważne. Tak naprawdę liczy się to, że mogę spędzić czas robiąc to co kocham i to na dodatek w takich a nie innych warunkach (a te były cudowne). Bo te moje wszystkie plany wielokrotnego wjeżdżania na Kopę wzięły w łeb. Bowiem w lesie była prowadzona wycinka drzew. A to wiązało się z zakazem wstępu (choć to mnie za bardzo nie powstrzymało...) i przede wszystkim z rozjeżdżonym do granic możliwości szlakiem, który zamienił się w jezioro błota (w pewnych miejscach dosłownie po pas... i przyznam się, że z tym przegrałem). To wszystko spowodowało, że musiałem zrezygnować ze swoich wielkich planów. Ale naprawdę, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Bo dzięki przymusowym skróceniu trasy, mogłem sobie pozwolić na wjechanie w pewną ścieżkę, która zaprowadziła mnie do takiego miejsca, że ho ho... Jadąc tą własnie ścieżyną natrafiłem na takie widoki, że normalnie mnie zamurowało... Tak z dobre 10 minut stałem tam i patrzyłem... Zachwyciłem się... I to jest chyba najważniejsze w tym naszym życiu. Umieć się zachwycić. Pewnie gdybym nie był zmuszony do zmiany planu nie udało by mi się zobaczyć tych pięknych miejsc. Zdobyłbym Kopę po raz któryś w życiu, przejechał ileś tam kilometrów... Ale bym się nie zachwycił. Dlatego dobrze, że tak właśnie się stało. Teraz na pewno będę patrzył się na to wszystko inaczej...

































Komentarze

  1. Szczęść Boże
    Z jakich marek Ma ksiądz rowery ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęść Boże! Jeżdżę na szosie Trek Emonda i górskim 29 cali Scott Scale. pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty