Wszedzie dobrze, ale w domu najlepiej :)

Piękne jest to polskie przysłowie, ale przede wszystkim prawdziwe. Dlatego dzisiaj pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie z mojego rodzinnego domu :)

Mam nadzieję, że tym moim wczorajszym "PS" za bardzo Was nie wkurzyłem, ale ja rzeczywiście wolne mam w poniedziałki. Dlatego wcześnie rano wstaję, odprawiam Mszę św. i rozpoczynam piękny czas dnia wolnego. Znaczy się dzisiaj rozpocząłem od powrotu z kościoła i pójścia spać, tak na godzinkę :) - jak to mówią natury się nie oszuka, a mój organizm domagał się snu (i to bardzo). No, ale mniejsza z tym. Ważne, że dzień miałem zaplanowany i postanowiłem, że nawet pogoda nie przeszkodzi w jego realizacji. Szybko się spakowałem, rower zamontowałem na bagażnik do auta i pojechałem. Kierunek - Nysa (po prostu do domu). Po przyjeździe zaraz się przebrałem w rowerowe ciuszki (a tak przy okazji ostatnio usłyszałem zdanie na temat pogody dla rowerzystów- nie ma złej pogody, są tylko źle dobrane ciuchy). Dlatego idąc w tym kierunku wdziałem dzisiaj na siebie dodatkowo nogawki, rękawki i wiatrówkę (ostatnio tak ubrany jeździłem chyba w marcu...)


Wszystko ładnie i pięknie, ale jak tylko wyszedłem na dwór, wsiadłem na moją maszynę, zaczęło kropić. Pierwsza myśl - chyba trzeb wracać, duży wiatr, zimno i jeszcze pada to chyba za dużo, ale za chwilę kolejna - ty nie dasz radę? Nie żartuj Wsiada i zasuwaj! I właśnie tak zrobiłem!


Oczywiście po drodze co chwilę padało, wiało w twarz (prawie 20 km/h), ale nic z tego nie żałuje! Jazda super, trasa super, aż się nie chciało wracać.






Wyruszyłem w stronę Kopernik, by przez Burgrabice dotrzeć do granicy czeskiej :)



Jest to trasa, którą dość często już przemierzałem, którą bardzo dobrze znam. Ale muszę szczerze przyznać, że tak jak dzisiaj to dawno się tutaj nie zmęczyłem. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu (bardzo lubię ten rodzaj zmęczenia, który jest przepełniony radością, zadowoleniem, że się dało radę, na pewno znacie to uczucie). Dużym plusem tej ojej dzisiejszej trasy jest także to, że ma dużo wzniesień. Nie są to jakieś super wysokie góry, ale kilka podjazdów daje naprawdę w kość. A ja to po prostu kocham :) I najważniejsze, gdy dotarłem do Czech to jakbym wjechał do całkiem innego świata, można powiedzieć nieba dla rowerzystów. Chodzi oczywiście o drogi, które są nowe, idealny asfalt, bez najmniejszej dziury. Po nich się płynie, a nie jedzie... W gratisie jeszcze dostałem od Stwórcy słoneczko, które wyjrzało za chmur i nawet było ok. 20 stopni. Jak już pisałem - RAJ...

Ale niestety, wszytko co dobre, szybko się kończy. Szybko dojechałem do Mikulovic, a stamtąd prosto do Głuchołaz i do domu, do Nysy... Chciało mi się jeszcze więcej pokręcić, widziałem już skręt na Rejviz (piękna góra, na szczyt której prowadzi 9 km podjazdu) no ale musiałem wracać. O 14.30 była w Nysie konferencja rejonowa dla duchowieństwa i trzeba był się tam zjawić... Taki oto piękny (mimo ciągle wracającego deszczu i mocnego wiatru) przeżyłem dzień. Na szczęście popołudniu się rozpogodziło, słońce mocno świeciło i mam nadzieję, że tak będzie jak najdłużej. Bo przecież jutro też jest dzień :)


PS Na koniec jeszcze dwa zdjęcia tych pięknych dróg... w tle widać Biskupią Kopę - najwyższy szczyt polskiej strony Gór Opawskich :)





 



Komentarze

Popularne posty