Czeskie drogi cz. 2 - Pradziad

Witam Was serdecznie i pozdrawiam z rodzinnego domu w Nysie!!!


Jak wszyscy pewnie doskonale wiemy, jutro jest ostatni dzień kalendarzowego lata. Dlatego, korzystając z okazji, dzisiaj postanowiłem zrobić sobie pożegnanie lata - wersja rowerowa. Myśl o wjechaniu rowerem na Pradziada (najwyższy szczyt Sudetów Wschodnich, szósty w całych Sudetach, 1493 m n.p.m.) była w mojej głowie już od dawna. W poprzednim tygodniu postanowiłem to moje marzenie spełnić na zakończenie tegorocznego lata. Jedyne co mogło mi w tym przeszkodzić to pogoda, którą mogła być mało letnia... Na szczęście rano wyszło piękne słoneczko. Więc szybkie pakowanie, zatankowanie auta i już byłem w drodze do czeskiej granicy. 




Rower zapakowany 

Już w drodze widać cel mojej dzisiejszej wyprawy (daleko w tle)

Bez kawy nie ma kolarstwa...

Taka pogoda zastała mnie w Cichej Dolinie... szkoda, że tak szybko minęła....
Na swoją bazę wypadową wybrałem Cichą Dolinę w Pokrzywnej. Tam zaparkowałem samochód, wyładowałem się i przebrałem. I już byłem w drodze. Przejechałem jednak tylko 3,5 km... I tutaj drogi czytelniku muszę się przed Tobą przyznać do swojej głupoty... Tak, jestem głupi, bo od dawna miałem kupić zestaw śrubokrętów w scyzoryku, podstawa wyposażenia każdego porządnego rowerzysty. Ale jak człowiek jest głupi, to tego nie zrobi i później musi cierpieć. I dlatego to przyznanie się do własnej głupoty, aby na przyszłość być choć trochę mądrzejszym... Musiałem szybko wrócić do samochodu, prędko się zapakować, znaleźć w internecie adres sklepu rowerowego w Głuchołazach, dojechać tam, kupić narzędzia, naprawić rower i znowu ruszyć w drogę... Dużo tego, ale za głupotę trzeba płacić, w tym wypadku niepotrzebnie straconym czasem... Ale już mniejsza z tym. Ważne, że udało się ruszyć dalej w drogę.

Moja tras dzisiaj wiodła w nieznane (w każdym razie dla mnie, bo nigdy nie byłem w tych rejonach Czeskiej Republiki). Moja znajomość czeskich dróg kończyła się na Jeseniku. Ale własnie to jest w tym najlepsze, odkrywanie tego, co nieznane, odkrywanie nowych tras... I dzisiaj to w pełni się udało. 

Z Głuchołaz wyruszyłem w stronę Jesenika. Tam obrałem kurs na Bela pod Pradedem. W sumie pod górkę jest już od Mikulovic, ale dopiero w Bela zaczęła się zabawa. Bo jak inaczej określić fakt, jak zaczyna się podjazd i widzi się znak, że będzie stromy podjazd (11%) i to przez 3 km... A to dopiero był początek... Bo cała dzisiejsza droga to wyjeżdżanie na coraz to wyższe wzniesienia i jeszcze szybsze z nich zjazdy. Kulminacyjnym momentem był podjazd pod tytułowego Pradziad (Długość podjazdu 9 km o średnim nachyleniu 6.9% z maksymalnym ponad 12%). Pierwszy raz w życiu podjeżdżałem na prawie 1500 metrów. Niesamowite uczucie... a przy tym równie wielkie zmęczenie (jednak mimo, że w niedzielę nic nie jeździłem, to nie udało się także dobrze odpocząć i zregenerować po bardzo aktywnym poprzednim tygodniu - dzisiaj to wyszło...) Ale tym większa radość, że udało się pokonać własne słabości. A widoki z góry... zapierające dech w piersiach. 

Na szczycie było bardzo zimno, trochę wiało, dlatego nie było co za długo tam siedzieć. Szybko zjedzony banan, uzupełnienie płynów i zjazd... Początek powolny i ostrożny (jest tam zakaz szybkiego zjeżdżania, trzeba uważać na turystów), ale później już ograniczeń nie było (oczywiście poza zdrowym rozsądkiem, o ile można go u mnie znaleźć). Z Pradziad zjechałem do Karlovej Studanki (niezapomniany przejazd po brukowanej części miasta), stamtąd do Vrbno pod Pradedem. jeszcze kilka podjazdu i już mknąłem do Zlatych Hor z prędkością ponad 70 km/h. Moją dzisiejszą pętelkę zakończyłem wjeżdżając z powrotem do Głuchołaz. 

Na koniec małe podsumowanie:
trasa - prawie 101 km
średnia prędkość - 25,5 km/h (i tutaj naprawdę słabo... wszystko rozumiem, że dużo podjazdów, ale  to nie usprawiedliwieni... nie było dzisiaj nogi, raczej dwa kawałki betonu...)
przewyższenia - 1920 metrów

Należy jeszcze do tego dodać 7 km i 42 metry przewyższeń z pierwszej próby wyruszenia dzisiaj w trasę.

Czeskie drogi na nowo zostały przeze mnie zbadane (oczywiście nie po raz ostatni). Lato pożegnane (choć aura już typowo jesienna) Dużo dzisiaj było górek, pięknych widoków, było po prostu super! Zachęcam do porzucenia czasami znanych i zjeżdżonych ścieżek rowerowych, aby wyruszenia w nieznane. Bo warto!!!

PS Oczywiście nie jestem aż takim egoistą, żeby dzisiejsze widoki pozostawić tylko dla siebie. Wrzucam więc trochę zdjęć i filmików z dzisiejszej wyprawy. Tak na zachętę i zachwyceniem się pięknem stworzenia...
































































































I kilka filmików







Komentarze

  1. Czeskie asfalty są najlepsze. W tym roku zacząłem tam więcej jeździć i jestem zauroczony :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłem tam z kolegą,potem pojechaliśmy na elektrownie szczytowo-pompową,wyszło nam 176 km i 3865 przewyzszeń

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty