Droga na skróty... Ale do czego?

Odkąd ludzie zaczęli uprawiać sport, lub ujmując to inaczej, ze sobą po prostu rywalizować, pojawiała się pokusa pójścia na skróty. Bo przecież po co się trudzić w pocie czoła skoro można coś tam pokombinować i efekt będzie o wiele lepszy, no i czółko nie będzie mokre... To jest właśnie ta tytułowa droga na skróty. Ja bym to nazwał oszustwem, a przede wszystkim grzechem. Skąd w ludziach taka skłonność? Dlaczego decydują się na taką drogę?


Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. A znajdujemy ją w Piśmie Świętym, w Księdze Rodzaju gdy mowa o grzechu pierworodnym. Scena, w której wąż kusi Ewę wyjaśnia nam wszystko. Był zakaz od Pana Boga - nie wolno jeść owoców z drzewa poznania dobra i zła. Dlaczego? Bo jak się je zje, to się umrze. Bardzo prosta i uczciwie postawiona sprawa. Czym skusił wąż Ewę? "Bo wie Bóg, że jak zjecie owoc z tego drzewa, będziecie jak On, będziecie znali dobro i zło". Wąż (czyli szatan) wmawia człowiekowi, że może być na równi z Bogiem, sam może decydować o porządku moralnym, nie musi się nikogo słuchać, czyli może pójść na skróty.. Co się dzieje po tych słowach węża? Ewa nagle widzi, że owoce tego drzewa są bardzo ładne i na pewno pyszne. Jakoś wcześniej tego nie widziała, ale słowa szatana sprawiły, że zaczyna inaczej postrzegać świat. Grzech zaczyna postrzegać jako coś pięknego. Oszustwo jako coś dobrego... I Ewa zrywa owoc, a głupi Adam robi to samo. Grzech zostaje popełniony. Pierwszy, pierworodny i niestety nie ostatni... Od tego czasu człowiek już ciągle grzeszy i ma do grzechu skłonność. Mechanizm grzechu pozostaje ciągle ten sam. Mamy Prawo od Boga: Dekalog, Przykazania Miłości, które są nam przedstawiane przez szatana jako coś co nas ogranicza... A przecież dał je nam Bóg, po to, byśmy nie umarli. Przestrzegając ich idziemy pewną drogą do nieba. Ale my nie chcemy się słuchać. Bo taka droga przestrzegania Bożego Prawa jest trudna, kręta, wyboista i wymaga od nas samozaparcia, potu czoła, często zmęczenia... Ale warto nią iść, bo prowadzi nas do wymarzonej mety. Diabeł chce nam wmówić, że to wszystko to bujda, że sami możemy decydować co jest dobre, a co złe, że możemy pójść na skróty. Tylko, że ten skrót prowadzi nas do śmierci... I co z tego, że się nie spocimy, że będzie łatwo, miło i przyjemnie, jak nigdy mety nie osiągniemy...


Po co to dzisiaj piszę? Bo chcę Wam pokazać jak działa mechanizm grzechu. Ostatnio w internetach można było sporo poczytać o dopingu. Co jakiś czas słychać o aferach dopingowych. Tych super wielkich, jak w przypadku Armstronga, czy tych trochę mniejszych, gdy jakiś mniej znany sportowiec wpadł na kontroli antydopingowej. Niestety ta najnowsza afera dopingowa dotyczy sportowców amatorów... Doping, jako oszustwo, zawsze będzie czymś zły. Dla mnie całkowicie niezrozumiałym... W przypadków zawodowych sportowców jest o wiele większa pokusa sięgnięcia po niedozwolone środki, bo przecież wygrywając można zdobyć wielkie pieniądze, nowe kontrakty reklamowe, być znanym i podziwianym na całym świecie. Ta pokusa jest naprawdę ogromna. I niektórzy jej ulegają. Niestety... Natomiast w przypadków amatorów tą pokusą jest, jak ktoś trafnie to ujął, plastikowy puchar ufundowany przez wójta jakieś gminy... Bo przecież w sporcie amatorskim wygrane pieniężne są (o i le w ogóle są) minimalne, że nawet czasami koszty transportu się nie zwracają. A zwycięzca zawodów amatorskich staje się bardzo popularny wśród ludzi, ale tylko tych, którzy i tak go znają. Nie podpisze nowych kontraktów reklamowych (w sumie to nawet starych nie przedłuży, bo ich nie ma), nie przybędzie mu miliona nowych fallowersów na instagramie czy tłiterze... Więc pokusa prawie żadna. A ludzie i tak jej ulegają. Bo jednak to pójście na skróty, ta "możliwość" decydowania samemu, co jest dobre, a co złe jest na tyle kusząca, że zawsze znajdą się ludzie, który temu wszystkiemu ulegną. I to jest w tym naprawdę smutne... Bo ta droga na skróty prowadzi do śmierci: umiera nasz duch, często niszczymy własne zdrowie, umiera moralność, umiera piękno sportu. 

Nie warto podążać taką drogą. I całkowicie nie jest istotne, czy ktoś jest sportowcem zawodowym, czy całkowitym amatorem. Doping to zawsze zło, to grzech, to pójście na skróty, droga do śmierci. Tylko ciężka praca, pokonywanie samemu własnych ograniczeń, mozolny i systematyczny trening pozwolą na satysfakcje z osiągniętego rezultatu. A grzech i tak zawsze wyjdzie na jaw, wcześniej czy później okaże się, że ktoś był przez całe swoje życie oszustem... Dlatego nie wolno nam ulegać takiej pokusie. Cieszmy się czystym sportem, bez oszustwa, sportem, który akceptuje własne ograniczenia i cieszy się z wygranej z samym sobą. Sportem, który daje radość.




Komentarze

  1. Chyba jednak sprawa dopingu nie jest tak prosta. To my kibice chcemy coraz szybszych, coraz silniejszych itd. Z badań wynika że sportowcy stosując doping są w stanie zwiększyć swoją wydolnosc/ szybkość itd o 5-7% . Reszta to pot i godziny na treningach.
    Był chyba gdzieś ciekawy artykuł o tym jak spadła średnia w TDF zaraz po złapaniu Amstronga . To pokazuje fajnie z jak czystym sportem mamy do czynienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sprawa jest bardzo prosta, albo jesteśmy uczciwi, albo nie... Pokusy są, tak jak pisałem w artykule, dla zawodowców o wiele większe niż dla amatorów, ale to od człowieka zależy czy pójdzie ta droga na skróty czy nie... a ja osobiście jako kibic kolarstwa nie interesuje się średnia na wyścigu i chce oglądać czyste ściganie choćby było o 10km/h wolniejsze... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty