Tour de Pologne dla Amatorów


Chciałem wziąć w tym wyścigu  udział już od dwóch lat. Niestety, nie udawało mi się. Dlaczego? Pewnie nie miałem za dużej motywacji, a wszystko zwalałem na obowiązki parafialne… Jednak w tym roku postanowiłem, że będzie inaczej. Szybka decyzja. Rezerwacja hotelu, rejestracja na stronie wyścigu i już jedną nogą byłem na Tour de Pologne dla Amatorów. Dzisiaj dołożyłem drugą nogę.

W okolicach Zakopanego jestem od piątkowego popołudnia. Wtedy też udało mi się wyskoczyć na rekonesans trasy. I to był bardzo dobry krok. Nie tylko, że przekonałem się o trudności podjazdów (zwłaszcza ściana Gliczarów robi wrażenie), ale także poznałem trasę zjazdów (co na wyścigu okazało się czymś niezastąpionym). O walorach estetycznych nie będę się rozpisywał – było przepięknie, każdy kto choć raz był w Tatrach wie o tym doskonale. Jednak to było w piątek. A w sobotę zaczęło lać…
Wszyscy mieli nadzieję, że jednak niedzielna aura okaże się dla nas łaskawsza… Gdy obudziłem się rano, wszelkie marzenia prysły, jak wielka bańka mydlana. Padało jeszcze mocniej… Ale czy jakikolwiek deszcz miałby mnie powstrzymać od startu? Przecież nie po to człowiek przyjeżdża, nie po to trenuje, aby później byle deszczyk miałby go pozbawić szansę realizacji marzeń! Dlatego nie ma, że boli! Na start trzeba stanąć. No i dorzucić do tego przekroczenie linii mety.

Od razu powiem, że to moje pierwsze kolarski zawody w życiu. Dlatego tym większa towarzyszyła mi adrenalina. Na linii startu zjawiły się setki kolarzy. Ja osobiście dojechałem na miejsce startu rowerem – taki dobre kilka kilometrów jako rozgrzewka (zwłaszcza, że większość pod górkę). No i można było się przyzwyczaić do zimna i deszczu (o ile idzie się do tego przyzwyczaić). Start honorowy zaczął się o 9.40. Ruszaliśmy sektorami. Ja stanąłem w sektorach końcowych, więc na swój start musiałem poczekać dobre kilkanaście minut. I to czekanie było dzisiaj najgorsze. Zimno (ok. 9 stopni) i ciągle padający deszcz w kilka chwil potrafią wychłodzić organizm… W pewnym momencie zaczęło mną trząść, na szczęście wtedy przyszła nasza kolej, mogliśmy ruszyć. Start ostry miał być w Poroninie, więc czekało nas ok. 8 km zjazdu. Organizatorzy od samego początku prosili, by nie ścigać się na zjazdach, by mocno trzymać klamki hamulców, bo jest po prostu niebezpiecznie. Niektórzy, niestety, nie potrafili się do tego zastosować, ale o tym za chwilę. Te 8 km dojazdu do startu ostrego było czymś strasznym. Byłem już cały przemarznięty, palce miałem zdrętwiałe, tak, że nawet nie byłem w stanie zmienić przełożeń… I przez ten czas, który dłużył się niemiłosiernie, marzyłem by już zacząć podjeżdżać pod Ząb, bo wtedy można będzie się rozgrzać. Dziś był taki dzień, kiedy lepiej było mi podjeżdżać niż zjeżdżać… Ale wracając do wyścigu, czekały nas trzy podjazdy: pod Ząb, pod Gliczarów i pod Bukowinę, gdzie była meta. Podjeżdżało mi się bardzo dobrze. Jechałem swoim tempem, nie rwałem niepotrzebnie, po prostu robiłem swoje. Ale była satysfakcja, gdy mijałem kolarzy, którzy jechali na wypasionych maszynach (a były te z najwyższych półek). Ja nigdy po górach dobrze jeździć nie będę, jestem za duży i za ciężki, dlatego tym bardziej się cieszę, że wszystkie dzisiejsze podjazdy pokonałem, roweru nie podprowadzałem. Na zjazdach byłem bardzo uważny, aż do przesady. Ale wyszedłem z założenia, że przy takich warunkach lepiej za mocno ściskać hamulec, niż załapać glebę. A sam widziałem kilku takich, którzy zamiast mocno zacisnąć klamkę hamulca woleli bliskie spotkanie z jezdnią (mam nadzieję, że nikomu nic poważnego się nie stało). Jeszcze kilka słów o panujących w górach warunkach. Drogi stały się wielkimi i rwącymi strumieniami. Było wiele miejsc gdzie deszcz naniósł kamienie. Oprócz tego była mgła… Jednym słowem było ciężko. Ale tym większa radość, że udało mi się rundę przejechać bezpiecznie. Jednak zawierzenie się Matce Bożej przed wyścigiem to największa gwarancja bezpieczeństwa. Przekroczenie linii mety to dzisiejsza największa radość. Wjechałem z rękami podniesionymi jak zwycięzca, bo nim byłem. Dotarłem do mety, a to przy dzisiejszych warunkach, największe zwycięstwo!

Na sam koniec należy wspomnieć o kibicach. To, że wyszli na ulice dopingować, zamiast siedzieć w ciepłych domach, znaczy naprawdę wiele. Dziękuję wszystkim za doping, zwłaszcza parafianom z Kluczborka, którzy też na trasie się znaleźli (i nawet zrobili mi zdjęcie).


Ktoś mógłby powiedzieć, że te niespełna 40 km to nic takiego. Ale jeśli dołożymy do nich około 1000 metrów przewyższenia, dodamy niską temperaturę, mgłę, lejący się z nieba deszcz, to już tak łatwo nie było. Dla mnie każdy kto staną na linii startu jest bohaterem. Ktoś na FB napisał pod jednym ze zdjęć z dzisiejszego wyścigu dla amatorów taki komentarz: „Tak wykuwa się stal”. Podpisuję się pod tym obiema rękami!

PS Zdjęcia, oprócz jednego, są z piątku. Dzisiaj niestety nic nie udało się zrobić...

















Komentarze

  1. Wielkie gratulacje! Dumni jesteśmy! MM

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo, brawo - ale nie piszesz o klasyfikacji i miejscu na mecie, a szkoda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy pisałem jeszcze wyników nie było. Ostatecznie 353 miejsce w klasyfikacji open. Więcej można znaleźć na stronie wyścigu. Pozdrawiam

      Usuń
  3. Hello.This post was extremely interesting, particularly becauhse I was investigating for thoughts onn
    this matter last Friday.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty