Wycieczka do Krnova
Poniedziałek, 13
czerwca, w moim kalendarzu już od jakiegoś czasu był zarezerwowany. Oczywiście
na rowerową wycieczkę, bo jakże mogłoby być inaczej. Choć wiedziałem, że pewna różnica
będzie. Bo nie będzie to wyjazd ściśle treningowy, ale raczej rekreacyjny. A
co! Odmiana zawsze się przyda. Na ten dzień byłem umówiony z Marcinem,
drużynowym ZHR z Głubczyc. Mieliśmy pojeździć po najbliższej okolicy, zahaczając
także czeskie drogi.
Gdy w poniedziałkowy
ranek sprawdzałem mapę pogody troszeczkę się zmartwiłem. Burza, słowo które
pojawiało się na każdej internetowej stronie z pogodą… Ale co, z cukru jestem,
żeby się przestraszyć? Dlatego szybkie pakowanie, tankowanie samochodu i w
drogę. Z Marcinem umówiliśmy się pod kościołem w Głubczycach w samo południe
(no może kwadrans po). Sam dojazd do Głubczyc jest mi dobrze znany. Prze dwa
lata jeździłem przez te tereny do Raciborza, gdzie byłem wikarym. Ale wtedy
jeszcze nie podbijałem świata na rowerze. I nie zwracałem uwagi na te rzeczy, które
dzisiaj. Czyli, nie zachwycałem się jakąś górką po drodze, a dzisiaj, jak
takowa się pojawi na trasie, to od razu myślę, jak byłoby super ją pokonać na
rowerze. To już chyba jest jakieś zboczenie. Ale wracając do tematu.
Dojeżdżając do Głubczyc, już wiedziałem, że to będzie super wyjazd. Te
wszystkie pagórki po drodze, z nachyleniem lekko po 10% zrobią wrażenie na
każdym porządnym kolarzu. Tym bardziej, nie mogłem się doczekać wyruszenia w
drogę.
Zwykle, gdy wybieram
się w jakieś nowe miejsce, staram się dokładnie przejrzeć mapę, wyznaczyć
jakieś trasy. Tym jednak razem zdałem się całkowicie na Marcina, który jako
miłośnik swojego regionu, znał je wszystkie doskonale. Po szybkim przebraniu
się, złożeniu roweru, wyruszyliśmy w drogę. Marcin prowadził, a ja oddałem się delektowaniu
widokiem. Niestety, przez krążącą wkoło burzę, widoczność była mocno
ograniczona… No i deszcz, który w czasie tych wykręconych ponad 50 km, złapał
nas niejednokrotnie. Ale w dobrym towarzystwie czas płynie szybko, i tam razem
nie zdążyłem się obejrzeć a już byliśmy w czeskim Krnovie. Tam wjechaliśmy na
górkę, na której znajduje się kościół pątniczy Panny Marii Siedmiobolesnej. Dojazd
do tego pięknego miejsca był jednak bardzo trudny… Pomyliliśmy drogę i trafiliśmy
na ściankę o nachyleniu grubo ponad 20 %. Coś niesamowitego, gdy człowiek stoi
już w pedałach, ma najlżejsze przełożenie a do przodu nie idzie jechać. Kościół
na szczycie robi wrażenie, niestety nie mogliśmy spędzić tam więcej czasu, bo
ta burza, co chwilę dawała o sobie znać. Szybko zjechaliśmy do Krnova, tam
przez rynek (gdzie mieliśmy spotkanie z panem policjantem, na szczęście obyło się
bez pokuty) i wizytę w sklepie ruszyliśmy w stronę Opawicy, gdzie zatrzymaliśmy
się pod harcerską stanicą. Później, już bez zatrzymywania się, za to w strugach
deszczu dotarliśmy do Głubczyc.
Czas, jak już napisałem,
zleciał bardzo szybko. Głownie na bardzo interesujących rozmowach o życiu,
harcerstwie, historii i miejscowych problemach. Wycieczka bardzo udana. A
miejsce zachęcające do dalszych wizyt (dodam tutaj, że na tych 50 km zrobiliśmy
prawie 500 metrów przewyższeń, a praktycznie nie wjeżdżaliśmy w żadne góry –
idealne na kolarski trening). Na pewno jeszcze tam wrócę, a wszystkich zachęcam
do rowerowych wypraw w tamte okolice.
Bardzo się cieszymy, że ksiądz ma okazje do podróży.
OdpowiedzUsuńNasza wspólnota poleca kazanie księdza Orzechowskiego: https://www.youtube.com/watch?v=yjjE1VcVAH8
Pooglądajcie proszę, to jest ksiądz który widzi potrzeby swoich parafian
Super post i zdjęcia! :D
OdpowiedzUsuńOby tak dalej! Troche kilometrów wpadło, bardzo dobrze mi się czyta księdza bloga ☺. Oby nigdy księdzu czasu nie zabrakło ☺
OdpowiedzUsuń