Zagrożenie aktywizmu
Ile razy już czytałem te słowa. Ile już
powstało na ten temat tekstów. Ale tak naprawdę, dopiero, gdy człowiek sam, na
własnej skórze doświadczy pewnych spraw, nabiera całkiem innej perspektywy. Bo
to nie są już jakieś górnolotne słowa, albo mądrości z kosmosu. To już są moje
doświadczenia, moje rozterki i często moje upadki…
Ostatnie dni przeleciały sam nie wiem
kiedy… Przecież nie tak dawno była Pasterka, a dzisiaj już 21 stycznia… No, ale
w końcu czas kolędy, szkoła i inne obowiązki parafialne wypełniły do granic
możliwości i tak napięty kalendarz. A i jeszcze bym zapomniał o ciągłych
treningach. Na początku roku zapisałem się na pierwszy w życiu triathlon, a co
się z tym wiąże – należy się do tego dobrze przygotować. I właśnie ostatnio, w
czasie wieczornego biegu, zacząłem się zastanawiać nad tym szybko uciekającym
czasem… Na marginesie dodam, że taki wysiłek fizyczny mocno sprzyja różnego
rodzajom przemyśleniom. Serdecznie polecam!
Wiele już czytałem o tym, jak łatwo
popaść w aktywizm. Być ciągle w ruchu, ciągle działać, ciągle coś robić. I od
razu należy zaznaczyć, że bycie aktywnym człowiekiem, takie zaangażowanie w
życie nie jest czymś złym. Ale i ono może nas doprowadzić do czegoś niedobrego…
Może, jeśli w tym aktywizmie się całkowicie zatracimy, jeśli będziemy działać
tylko, żeby działać.
W czasie tego mojego biegu zastanawiałem
się, po co to ciągle gnam do przodu? Dlaczego tyle tych zajęć? Po prostu: na co
to wszystko? I dobrze, że te pytania przyszły, dobrze, że mogłem się nad nimi
zastanowić i dać na nie odpowiedź… Bo gdyby tego zabrakło, to dalej gnałbym do
przodu, tak naprawdę nie wiedząc po co to robię? I tu chyba leży sedno całego
problemu. Cokolwiek robimy w tym naszym życiu, powinniśmy robić w jakimś celu.
Aktywizm jest dobry, jeśli zmierza do osiągnięcia jakiegoś celu. Praca jest
dobra jeśli jest wykonywana w konkretnym celu. Odpoczynek jest także dobry, jeśli
ma cel. Ale pamiętajmy przy tym, że osiągnięcie celów niższego rzędu nigdy nie
da nam pełnego szczęścia. Dopiero cele wyższe mogą dać nam szczęście, a najwyższym
z tych celów jest przecież sam Bóg. I do Niego powinniśmy, tak naprawdę w swoim
życiu zmierzać…
Gdy w naszym życiu zatracimy te obrane cele,
to wszystko wokół nas zacznie się walić. Bo będziemy tylko gnali do przodu. A
na jak długo starczy nam na to sił? I kolejne pytanie, które mi się tutaj
rodzi: a dlaczego tyle ostatnio wykolejeni ludzkich losów, tyle życiowych
porażek? Może właśnie dlatego, że uczestnicząc w tej ciągłej gonitwie, zatraciliśmy
w naszym życiu te punkty odniesienia, które są najważniejsze? Bo zamiast obrać
za cel Boga, rodzinę, zdrowie, my tylko biegniemy za nowym stanowiskiem,
samochodem i komórką…
Takie to właśnie pytania przyszły mi do głowy. Odpowiedziałem na nie, pewne rzeczy musiałem zmienić. I chwała Bogu za to. Obyśmy wszyscy potrafili się kiedyś w naszym życiu zatrzymać (choć u mnie to zatrzymanie się miało miejsce w czasie biegu), i zobaczyć, co jest dla mnie najważniejsze.
Szczęść Boże,
OdpowiedzUsuńNasz organizm to nie maszyna i trzeba go eksploatować bardzo oszczędnie, bo można przekroczyć granicę bezpowrotnie. Mój znajomy (młody człowiek 35 lat) znalazł się w takiej sytuacji i skończyły się marzenia o triathlonie.
Z Bogiem
Grzegorz z Piły
Bardzo dobre pytanie... Niestety czasami jest tak, że w tej całej pogoni w pewnym momencie tracimy "kompas", który wskazuje cel. I od pewnego momentu nie ma już powrotu... brniemy w obranym wcześniej kierunku, który wydawał nam się wcześniej słusznym (bo kredyt, bo lepsze życie dla dzieciaków, bo zobowiązania). O ile w sporcie można się zatrzymać, o tyle w prawdziwym życiu "krok w tył" jest często niemożliwy...
OdpowiedzUsuńNie raz zastanawiam się po co to wszystko... Żona nie chce biegać, nie jeździ na rowerze, nie udziela się na forach...
OdpowiedzUsuńEch.... czekam tylko na sezon letni. Na plus jest to, że temperatury są sprzyjające. Myślę o rozpoczęciu sezonu "biegania" już na początku marca. A potem zobaczymy... Dla mnie najważniejsze jest bieganie.