Trochę inaczej...

Tytuł posta całkowicie odzwierciedla, to co się dzisiaj działo. A działo się dużo i inaczej niż zwykle... Bo normalnie, zresztą jak sama nazwa tego bloga sugeruje, jeżdżę na rowerze. Jednak od czasu do czasu porzucam pokonywanie kolejnych setek kilometrów na rzecz pokonania jedynie kilku. I właśnie dzisiaj zamiast wykorzystać sobotę na jakąś daleką rowerową wycieczkę, postanowiłem pobiegać. Znaczy się, to nie była jakaś spontaniczna decyzja, tylko szczegółowo zaplanowana akacja. W Kluczborku, gdzie mieszkam już od dwóch lat, pod koniec września jest organizowany Bieg Przełajowy o Złotą Barć. W tym roku i ja postanowiłem sprawdzić swoje zdolności biegowe na trasie 10 km. Jednak, przyznam się bez bicia, nic do tego biegu się nie przygotowałem... Niestety rower pochłonął mnie we wrześniu bez reszty (nie licząc jednego treningu z Kluczborską Grupą Biegową). No i do dzisiejszego startu podchodziłem z dużą dozą niepewności. Praktycznie brak jakiegokolwiek rozbiegania, dodatkowo w nogach czułem te setki kilometrów przejechane ostatnio (i te tysiące metrów przewyższeń), ale jak powiedziało się A (znaczy, że się zapisałem), to trzeba powiedzieć i B (czyli wziąć udział). Dlatego wczoraj miałem dzień odpoczynku (po prostu trzeba było porządnie wypocząć i dać wytchnienie nogom, choć na rowerek ciągnęło...). I dzisiaj wystartować...

Rano wcześnie wstałem, konfesjonał, Msza, szybkie śniadanie i jeszcze trochę odpoczynku. Ale już po 9 wyruszyłem do biura zawodów odebrać numerek...


Pojechałem rowerem, żeby się trochę rozruszać i od razu poczułem, że jest noga (szkoda, że dzisiaj nie było w planach żadnej porządnej trasy kolarskiej, bo by się super jechało...). Tylko, że nie wiedziałem, jak to przełoży się na bieganie. No nic... trzeba było jeszcze wrócić do siebie, przygotować się do biegu, coś zjeść i po 11 z powrotem wrócić na stadion, gdzie był start biegu. Wcześniej jeszcze przywitanie ze znajomymi i kolegami (oraz koleżankami) z Kluczborskiej Grupy Biegowej, wymienienie się spostrzeżeniami i planami na ten bieg. Każdy chciał pobiec jak najlepiej, niektórzy planowali swoje życiówki... Ja chciałem zejść poniżej 1 h. Naprawdę, to dzisiaj był mój cel (przecież nie byłem w ogóle przygotowany). Motywacja jednak była dla wszystkich podwójna. Bo oprócz osobistych planów i rywalizacji między sobą, część z zawodników postanowiła przekazać swoje przebiegnięte kilometry dla chorej Dorotki (więcej tutaj). Wielu z tego skorzystało, więc tym większa radość, że ludzie chcą sobie wzajemnie pomagać... Punktualnie o 12 bieg się rozpoczął. I ruszyliśmy... To jest niesamowite uczucie, kiedy jest się wśród ponad dwustu osobowego tłumu, który rusza do biegu... Na początku każdy szuka swojego miejsca, musi dostosować tempo biegu. Najlepsi od razu wystrzelili do przodu i tyle ich widziałem. A ja po prostu biegłem... I już na początku wyszło bardzo fajnie. Pierwszy kilometr w 4:30, drugi trochę wolniej, ale dalej poniżej 5 minut. Kolejne też... I wtedy w głowie zaświeciła mi się lampka, że może uda się zejść poniżej 50 minut... Pomysł szalony, ale do odważnych świat należy, zwłaszcza, że kolejne kilometry przebiegałem nie przekraczając 5 minut. Po 7 km postanowiłem zrobić wszystko, by to tempo utrzymać. Zwłaszcza gdy zbliżyłem się do stadionu i słyszałem jak tłum wiwatował na cześć tych wszystkich, którzy już ten bieg ukończyli. Gdy sam wbiegałem na stadion i zobaczyłem na dużym wyświetlaczu czas poniżej 49 minut, to nie mogłem w to uwierzyć... No i jest rekord życiowy: 48 minut i 40 sekund. Po prostu ekstra!!! I gdy tak później się trochę zastanawiałem, to w głowie pojawiła się myśli, co by było gdybym zaczął regularnie trenować biegi... Może kiedyś poznam odpowiedź na to pytanie...



Podsumowując: jestem mega zaskoczony wynikiem, dla takich momentów warto trenować (do czego zachęcam). Organizacja biegu super, pogoda idealna (no może trochę za bardzo wiało), ludzie ekstra (dziękuję wszystkim za doping i złożone gratulacje, czy na miejscu, czy za pośrednictwem FB!!!). Wszystkim uczestnikom gratuluję udziału i ukończenia biegu. Tym, którzy pokonali samego siebie i zrobili życiówki podwójne gratulacje. Kluczborskiej Grupie Biegowej dziękuję za mobilizację i naprawdę robicie kawał dobrej roboty! No cóż, trzeba kończyć... Ale nie bójcie się, #ksiadznarowerze nie zmienia specjalności, może tylko trochę rozszerza horyzonty (a przecież o to właśnie chodzi). I na koniec taka ciekawostka: ja jako zapalony rowerzysta, kolarz jeszcze nigdy nie wziąłem udziału w jakichkolwiek zawodach rowerowych, a mimo, że zbyt często nie biegam, w tym roku mam już ukończone trzy biegi... 

PS Dzięki p. Małgosi mam kilka zdjęć jak dzisiaj biegłem








Komentarze

Popularne posty