Carpe diem...



Chwytaj dzień, Carpe diem, tak mawiał starożytny poeta Horacy. I chyba miał rację... Bo przede wszystkim liczy się ta obecna chwila, bo ona już nie powróci... Jako ludzie lubimy dużo planować, co zamierzamy zrobić za tydzień, miesiąc, rok. I dobrze, bo trzeba mieć cele w życiu. Ale jednak mimo wszystko do końca nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co nas w przyszłości czeka... Również bardzo chętnie powracamy do przeszłości. Wspominamy miniony czas, te wszystkie chwile, które były naszym udziałem... I znowu dobrze, że to robimy, bo to wszystko, co rozpamiętujemy, ukształtowało nas jako ludzi. Ale także i przeszłości nie możemy zmienić... Jedyne nad czym mamy jako taką władzę to teraźniejszość, coś co jest tu i teraz...

Oj, ale mi wyszedł filozoficzny wstęp... Jednak właśnie myślę, że tak jest. A przy tym głęboko wierzę, że to, co nas spotyka jest częścią planu Pana Boga wobec nas (nawet jeśli to są trudne momenty, one mają głębszy sens). Po prostu nie ma przypadków na tym świecie, więc tym bardziej trzeba być otwartym na to, co przynosi nam każdy kolejny dzień...

I właśnie tak staram się żyć, choć nie ukrywam, że jest to dla mnie czasami bardzo trudne. Bo ja lubię mieć wszystko poukładane, zaplanowane... Ale człowiek sobie może planować :) Jak to mówią, chcesz rozweselić Pana Boga, to opowiedz mu o swoich planach :) I tego własnie się staram uczyć, przyjmować wszystko, co przyniesie każdy kolejny dzień. I chwytać to, co daje nam Bóg każdego nowego dnia.

Dzisiaj wydawało się, że z tego dnia to raczej nic dobrego nie będzie. Rano ciężko było zwlec się z łóżka, a musiałem to zrobić o 5.30 (wiem, że niektórzy wstają do pracy o wiele wcześnie, jak choćby moja mama, podziwiam ich, ale dla mnie to jest niesamowity wysiłek). I tak wstaję, patrzę się za okno, a tam nie dość, że ciemno to jeszcze biało :) Takiej mgły to już dawno nie widziałem. A kiedy ta gęsta mgła opadła to nawet nie wiem, bo miałem 8 lekcji w szkole... Wróciłem do siebie po 15, wykończony, z zachrypniętym gardłem. Ale w między czasie zrobiła się super pogoda (fakt, że trochę wiało, ale słońce pięknie świeciło) i po prostu nie można było nie skorzystać. Rower wzywał!!! Trzeba było wykorzystać okazję, bo: po pierwsze, takich pięknych dni to będzie coraz mniej, po drugie miałem wolne popołudnie (a to przecież tak rzadko się zdarza). Taki prezent od Pana Boga, po ciężkim dniu. Carpe diem!!! I udało się trochę pokręci, wyszło 90 km w fajnym tempie. jednym słowem super!

Carpe diem!!! I tyle na dzisiaj...































Komentarze

  1. Ojej Kuzynie, 90 km? to tak można na raz? :) Pozdrawiam i podziwiam, Kasia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty